poniedziałek, 27 lutego 2012

Muffiny Red Velvet



Moje ulubione muffiny. Smakują nieziemsko, są mięciutkie, puszyste i uzależniające. Przygotowanie nie zajmuje zbyt wiele czasu, jak to często bywa z tego rodzaju słodkościami ;-)

Przepis zaadoptowany od Marthy Stewart z jej książki "Cupcakes".

Co będzie potrzebne?
(na ok. 20 muffinów)

  • 2,5 szklanki mąki pszennej
  • 2 łyżki kakao (dobrego jakościowo, gorzkiego)
  • 1 łyżeczka soli
  • 1,5 szklanki cukru
  • 1,5 szklanki oleju
  • 2 jajka (duże)
  • 0,5 łyżeczki czerwonego barwnika w żelu (używam barwników Wiltona)
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1 szklanka maślanki (używam maślankę o smaku straciatella; może być też kefir)
  • 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 2 łyżeczki białego octu (może być winny)
  • 100 g groszków czekoladowych (albo posiekanej czekolady - u mnie po 50 g białych i deserowych groszków)
+ papilotki sztywne albo blacha na muffiny, sitko, miska, mikser

Jak to zrobić?

Wszystkie składniki muszą być w temperaturze pokojowej!

Przesiewamy do miski mąkę, kakao i sól. Mieszamy i odstawiamy.

Mikserem ubijamy olej z cukrem. Ciągle ubijając, dodajemy po jednym jajku. Dodajemy wanilię i barwnik, miksujemy do połączenia.

Do powstałej masy na zmianę wlewamy maślankę i wsypujemy suchą mieszankę mączno-kakaową. Miksujemy króciutko, tylko do połączenia składników.

Sodę zalewamy octem, mieszamy, powstałą pianę jak najszybciej przelewamy do masy i miksujemy na średnich obrotach przez 10 sekund.

Groszki czekoladowe wsypujemy do ciasta i mieszamy lekko i krótko drewnianą łyżką.

Ciasto przelewamy do wyłożonej papilotkami albo wysmarowanej tłuszczem blachy na muffiny (każdą foremkę wypełniamy do 3/4 wysokości). Pieczemy do "suchego patyczka" w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. 20-25 minut (musimy wyczuć nasz piekarnik, bo każdy jest inny i potrzebuje inną ilość czasu).

Muffiny wyjmujemy na kratkę do ostygnięcia (można też pałaszować na gorąco ;-) ) Dowolnie ozdabiamy (ja użyłam do tego kremu śmietanowo-czekoladowego z przepisu na "Ptasie radio").

UWAGA: jeśli chcemy na dłużej zachować świeżość i miękkość muffinów, trzymamy je pod przykryciem z torebki foliowej (używam do tego celu jednorazówek ze sklepów spożywczych).

Smacznego!



niedziela, 26 lutego 2012

Sałatka brokułowo-migdałowa




Szybka, prosta i bezproblemowa. W sam raz dla miłośników brokułów :-) Migdały nadają jej szlachetny smak.


UWAGA: w wersji wegetariańskiej pomijamy kurczaka. Możemy zastąpić go np. fetą, jajkiem na twardo lub kalafiorem (jak podpowiada Ewa).


Co będzie potrzebne?
(na 6 dużych porcji)

  • 2 brokuły (umyte i podzielone na niewielkie różyczki)
  • 2 piersi z kurczaka (pojedyncze, pokrojone w niewielką kostkę)
  • 100 g płatków migdałowych
  • sól
  • pieprz
+ garnek, patelnia, miska

Jak to zrobić?

Brokuły gotujemy w osolonej wodzie albo na parze do momentu, aż będą lekko miękkie, tzn. przy gryzieniu będą stawiały opór zębom (czyli po prostu al dente ;-) ). Odcedzamy, hartujemy zimną wodą, odstawiamy do odsączenia.

Kawałki kurczaka gotujemy w rosole albo bulionie z kostki przez ok. 10 minut od momentu zagotowania płynu. Można je również usmażyć na maśle, uprzednio maczając w jogurcie i przyprawiając do smaku solą i pieprzem.

Płatki migdałowe prażymy do zezłocenia na patelni bez tłuszczu (średni ogień). Trwa to ok. 2-3 minuty.

Wystudzone składniki mieszamy w misce. Przyprawiamy do smaku solą i pieprzem.

Podajemy sałatkę z ulubionym sosem (ja ją jadam z zamieszczonym wcześniej na blogu czosnkowym).

Smacznego! :-)

PS: miłośnicy fety, którzy nie rezygnują z mięsa, również mogą dodać trochę tego sera do sałatki. Pasuje idealnie.



Najlepszy sos czosnkowy


Mój ulubiony sos do sałatek, pizzy i kanapek :-)

Co będzie potrzebne?

  • jogurt naturalny (może być też kwaśna śmietana 18%)
  • majonez (używam Dekoracyjnego Winiary)
  • czosnek (świeży, zmiażdżony)
  • oregano
  • bazylia
  • cukier
+ sitko, miseczka, słoik

Jak to zrobić?

Jogurt i majonez mieszamy w proporcjach 1:1.

Na każde 6 łyżek sosu przypadają 2 średnie ząbki czosnku (albo 1 duży).

Mieszamy czosnek z sosem, odstawiamy do przegryzienia w temperaturze pokojowej na co najmniej pół godziny.

Po tym czasie przecedzamy sos przez sitko (czosnek po pewnym czasie staje się gorzki, co źle rzutuje na walory smakowe całego sosu, więc trzeba się go pozbyć, jeśli nie zamierzamy zjeść całego sosu tego samego dnia, w którym był on przygotowany).

Na każde 10 łyżek sosu przypada 1 łyżeczka bazylii, 1 łyżeczka oregano i 1 łyżeczka cukru.

Mieszamy składniki, odstawiamy na pół godziny do ponownego przegryzienia.

Po tym czasie wlewamy do słoiczka. Przechowujemy w lodówce.

Smacznego!



czwartek, 16 lutego 2012

Ciasto "Ptasie Radio"



Z założenia mój Połówek i ja nie obchodzimy Walentynek. Św. W. wolę raczej postrzegać jako patrona ludzi psychicznie chorych (tak, tak, nie jest tylko opiekunem zakochanych), bo całe to różowe szaleństwo, zapchane kawiarnie, kina i restauracje, po prostu wychodzą mi bokiem. Za bardzo cenię sobie ciszę i spokój. Poza tym nie lubię amerykanizacji.

Zdaję sobie jednak sprawę, że normalni ludzie wykorzystują ten dzień jako okazję do zrobienia czegoś fajnego dla swojej drugiej połówki.

Wiem, że czternasty już za nami, ale jako że sama propaguję ideę bycia kochanym dla swoich Miłości i ludzi w ogólności każdego dnia, to myślę, że poniższy przepis zostanie przez Was wykorzystany wcześniej niż za rok. W końcu każdy dzień jest dobry, żeby zrobić coś miłego dla drugiej osoby. Nie trzeba czekać do lutego, naprawdę ;)

Poza tym sugestia od pasjonatki rodzimej kultury: polskie Święto Miłości obchodzimy w czerwcu, w Noc Kupały. Myślę, że letnie dni są o wiele korzystniejsze dla miłosnych uniesień niż zimne, ciemne, lutowe noce. Przynajmniej na spacer da się wyjść. I leśmianowy wiersz "W malinowym chruśniaku" jakoś wtedy bardziej przemawia do wyobraźni. Głównie przez to, że można go przenieść do rzeczywistości :]

Co do ciasta - jego nazwa wzięła się od nazwy poznańskiej kawiarni, w której jadłam podobny wypiek. Mój jednak nieco się od pierwowzoru różni, przede wszystkim wilgotnością ciasta. No i otoczką z bitej śmietany. W oryginale jest po prostu polewa czekoladowa.


Co będzie potrzebne?

NA 3 BLATY:
  • 300 g mąki
  • 250 g cukru pudru
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 60 g ciemnego kakao do wypieków (gorzkiego, bez dodatku cukru, wysokiej jakości)
  • 3 duże jajka
  • 225 ml kwaśnej śmietany 18%
  • 220 g masła (miękkiego)
  • 3 łyżeczki ekstraktu waniliowego
+ forma 20 cm (ewentualnie do 23 cm), masło do wysmarowania formy, piekarnik, mikser lub malakser

NA KREM:
  • 500 ml śmietany kremówki 36%
  • 300 g białej czekolady
+ dwa garnki (mniejszy i większy) do rozpuszczenia czekolady w kąpieli wodnej, mikser

DO PRZEŁOŻENIA:
  • puszka (~433 g) ugotowanego mleka skondensowanego słodzonego (toffi)
  • słoiczek dowolnego dżemu lub konfitur (u mnie domowa truskawkowa)
Jak to zrobić?

KREM:

Śmietana musi być schłodzona!

Białą czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Odstawiamy do ostygnięcia.

Śmietanę ubijamy do momentu, aż będzie gęsta. Dodajemy wystudzoną czekoladę, ponownie dokładnie miksujemy.

BLATY:

Składniki muszą być w temperaturze pokojowej!!!

Wszystkie ingrediencje wsypujemy tudzież wlewamy do dzieży robota kuchennego (miksera) albo malaksera. Mieszamy końcówkami do gęstego ciasta (masa jest bardzo zwarta i końcówki do ubijania białek czy śmietany nie dadzą sobie z nią rady) do momentu połączenia (jak najkrócej, ale żeby nie było grudek).

Powstałą masę dzielimy na 3 części (najłatwiej podzielić przez 3 jej wagę). Każdą pieczemy osobno w wybranej formie, którą uprzednio natłuściliśmy masłem, w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) do tzw. "suchego patyczka". Przy mojej formie (23 cm) zajęło to 15 minut. Ale przy formie 20 cm może wynieść nawet pół godziny! Trzeba wyczuć piekarnik.

Kiedy wszystkie blaty wystygną, przekładamy je nadzieniem w następującej kolejności:

-pierwszy blat
-konfitura lub dżem
-drugi blat
-masa toffi
-trzeci blat
-bita śmietana (pokrywamy nią również boki ciasta)

Dowolnie przystrajamy ciasto. Podajemy lekko schłodzone.

Smacznego!




Sałata z kurczakiem i sosem barbecue



Jedna z moich ulubionych sałat. Głównie ze względu na prostotę wykonania. Bardzo sycąca. Z gatunku tych, które komponuje się dopiero na talerzu i je na świeżo. Dlatego też nie podaję poniżej dokładnej ilości składników - tak naprawdę każdy stworzy ją wedle własnych potrzeb i smaków.

Smakowita z ciepłym pieczywem czosnkowym... Mniam!

Co będzie potrzebne?

  • sałata lodowa
  • podwójna pierś kurczaka (pokrojona w małą kostkę)
  • ser żółty wędzony (używam Ramzesa)
  • prażona cebula
  • majonez
  • kwaśna śmietana (może być też jogurt)
  • sos barbecue (używam sosu firmy Winiary w plastikowym opakowaniu z "korkiem"; dobry i sprawdzony jest także sos BBQ firmy HP - oczywiście sos można zrobić też samemu; w najbliższym czasie postaram się zamieścić przepis)

+ garnek, miseczki, tarka


Jak to zrobić?

Każdy ze składników wykładamy do osobnej miseczki.

Sałatę rwiemy na kawałki.

Pokrojoną pierś kurczaka gotujemy w wodzie z dodatkiem kostki rosołowej. Odcedzamy. Zostawiamy do ostygnięcia.

Ser trzemy na grubych oczkach.

Sos przygotowujemy w proporcjach 1:1:0.2 (majonez, śmietana, sos BBQ). Ilość sosu BBQ jest sugerowana. Można dodać więcej - zależy od indywidualnego smaku. Dokładnie mieszamy.

Na talerz wykładamy garść sałaty, nieco kurczaka, posypujemy garstką sera i cebulką. Podlewamy sosem. Mieszamy. Jemy.

Smacznego! :-)





piątek, 10 lutego 2012

Pizza na cienkim cieście



Pizza - to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Przepis byłby wczoraj, ale moja leniwa natura za późno pozwoliła mi się wziąć za pichcenie. A bez światła dziennego zdjęć produktom spożywczym nie robię. Cóż. Jest dzisiaj. Ja tam mam zamiar świętować Międzynarodowy Dzień Pizzy do niedzieli ;-)

Kilka słów wyjaśnienia: semolina to rodzaj mąki, który używa się do produkcji makaronu - dzięki niej ciasto jest o wiele bardziej sprężyste i łatwiejsze w obróbce.

Poniżej przepis na sos i najlepsze cienkie ciasto pizzowe, jakie do tej pory jadłam. Znaleziony tutaj przez Dorotę z Moich Wypieków.


Co będzie potrzebne?

CIASTO (na 3 spody o średnicy ok. 20 cm):

  • 1 opakowanie (8 g) drożdży suchych (albo 16 g drożdży świeżych)
  • 2 i 1/2 szklanki mąki pszennej do chleba
  • 3/4 szklanki mąki semoliny (mąka z pszenicy durum - nie jest to wbrew powszechnej opinii popularna kasza manna - jeśli jej nie macie, spokojnie można ją zamienić na mąkę pszenną do chleba - wtedy łącznie w całym przepisie będzie jej 3 i 1/4 szklanki)
  • 1 i 1/4 szklanki letniej wody (zagotowanej i ostudzonej)
  • 1 i 1/2 łyżeczki soli
  • 2 łyżki oliwy z oliwek (użyłam oliwy czosnkowo-bazyliowej)

SOS (na 10 spodów - ja zamrażam):
  • 2 puszki pomidorów w sosie własnym (użyłam wzbogaconych o zioła i czosnek)
  • 1 łyżeczka koncentratu pomidorowego
  • 3 łyżki keczapu (używam Włocławka)
  • 1 i 1/2 łyżki bazylii
  • 1 i 1/2 łyżki oregano
  • 1 i 1/2 łyżki cukru
  • 1 i 1/2 łyżki oliwy z oliwek
  • pół główki czosnku (zmiażdżonego)
  • sól
  • pieprz
+ piekarnik, miska do wyrastania ciasta, garnek do sosu, blender

Jak to zrobić?

SOS:

Wszystkie składniki sosu mieszamy, doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy ok. 25 minut na wolnym ogniu. Blenderujemy na gładką masę. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

CIASTO:

Mąkę przesiewamy prosto do miski robota kuchennego (albo zwykłej miski, jeśli będziemy wyrabiać ciasto ręcznie). Mieszamy ją z drożdżami suchymi (jeśli używamy świeżych, najpierw robimy zaczyn).

Tworzymy w środku "krater", w który wlewamy oliwę, wodę i sól. Dokładnie wyrabiamy (mojemu robotowi zajmuje to ok. 2 minut). Jeśli ciasto jest za suche, podlewamy leciutko kapką wody. Jeśli za mokre - podsypujemy lekko mąką.

Odstawiamy ciasto w misce do podwojenia objętości (ja postawiłam swoją na kaloryferze) i przykrywamy wilgotną lnianą ściereczką. Trwa to, w zależności od warunków panujących w pomieszczeniu, od 1,5 do 2 godzin.

Po tym czasie ciasto uderzamy kilkakrotnie pięścią, lekko zagniatamy, dzielimy na 3 równe części. Z każdej formujemy pożądany kształt pizzy.

Na ciasto wykładamy 2-3 łyżki sosu, ulubione dodatki (u mnie: grillowana wołowina, szynka, pepperoni, pieczarki, zielona papryka, papryczka chilli, ser mozarella).

Mała uwaga: pizzę piekę na macie silikonowej - łatwiej ją później umyć.

Blachę z pizzą wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni (średnia półka, termoobieg). Pieczemy ok. 15 minut (ale tak naprawdę zależy to od piekarnika, który trzeba wyczuć). Dopiero na 3 minuty przed końcem pieczenia posypujemy pizzę serem.

Podajemy ciepłą.

Smacznego!

PS: świetnie smakuje z sosem czosnkowym, mmm...



czwartek, 9 lutego 2012

Polędwica w sosie śmietanowo-cebulowym z rozmarynem



Coś, co powstało przypadkiem, bo chciałam zrobić coś innego, ale w sklepie nie było składników :]

Polędwica jak to polędwica - mięso delikatne, ciężko je zepsuć. Jest mięciutkie i wdzięczne w obróbce. W tym wydaniu nie nadaje się do jedzenia z mało wyrazistymi dodatkami. Jako, że danie samo w sobie jest bardzo śmietanowe, z lekką sugestią rozmarynu i słodkości cebuli, trzeba skomponować je z dodatkiem, który zwróci na siebie uwagę i zostanie "przytupem". U mnie ta polędwica towarzyszyła pieczonym ziemniakom z żurawinami. I muszę przyznać, że w tym zestawieniu prezentuje się i smakuje wspaniale.

UWAGA: mieszanka przypraw zamieszczona poniżej jest orientacyjna. Skomponowałam ją na podstawie składników, które znajdują się w "African Nomu". Mam to szczęście, że kiedy w polskich sklepach internetowych były jeszcze dostępne przyprawy Nomu, obkupiłam się w nie i mam spory zapas. Dla szczęśliwców, którzy również tak postąpili i w swoich zasobach posiadają "African Nomu" - informacja: użyłam około 2 łyżek tej przyprawy.
Możecie też użyć swojej ulubionej mieszanki :-)


Co będzie potrzebne?
(na 6 porcji)

  • 1,5 kg polędwicy wieprzowej
  • 2 cebule (duże; używam odmiany czosnkowej)
  • 150 ml słodkiej śmietany do sosów (najlepsza 18%)
  • 150 ml jogurtu naturalnego
  • 100 ml białego półwytrawnego wina
  • 100 ml wody
  • 4 łyżki masła
  • 4 łyżki oliwy
  • 3 łyżki mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cukru
  • szczypta soli
  • duża szczypta pieprzu (kolorowego, świeżo zmielonego)
  • szczypta kuminu
  • szczypta kolendry
  • szczypta gałki muszkatołowej
  • szczypta imbiru
  • szczypta kardamonu
  • szczypta cynamonu
  • szczypta papryka słodkiej
  • szczypta chilli
  • szczypta ziół prowansalskich
  • 1 łyżka rozmarynu
+ patelnia, garnek, miska, blender

Jak to zrobić?

Polędwicę kroimy na centymetrowej grubości plastry. Oprószamy je mąką, wlewamy jogurt, wsypujemy przyprawy (wszystkie oprócz rozmarynu) i dokładnie mieszamy. Odstawiamy do przegryzienia się w temperaturze pokojowej na co najmniej godzinę.

W międzyczasie kroimy cebulę w kostkę i smażymy do zrumienienia na 1 łyżce masła i 1 łyżce oliwy, lekko soląc na samym początku. Na ostatnie 2 minuty smażenia dosypujemy łyżeczkę cukru i pozwalamy mu lekko się skarmelizować.

Podsmażoną cebulę, a także rozmaryn wrzucamy do garnka i zalewamy wodą oraz winem. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy pod przykryciem na wolnym ogniu przez 10 minut. Blenderujemy na gładką masę, wlewamy śmietanę i gotujemy jeszcze 5 minut. Jeśli sos wydaje nam się za rzadki, dodajemy do niego 1 łyżkę mąki i mieszamy tak, by nie było grudek. Wyłączamy do czasu usmażenia polędwicy.

Plastry polędwicy smażymy po minucie z każdej strony, jak kotlety, na 3 łyżkach masła i 3 łyżkach oliwy. Po usmażeniu wkładamy do garnka z sosem (skrzętnie zbierając łopatką z patelni wszystkie lekko przypalone przyprawy), przykrywamy pokrywką i dusimy na małym ogniu przez 10 minut. W razie potrzeby podlewamy wodą.

Podajemy ciepłe.

Smacznego!





wtorek, 7 lutego 2012

Pieczone ziemniaki z żurawiną



Nieskromnie przyznam, że jest to moje popisowe danie. Proste jak konstrukcja cepa, ale efekt w porównaniu do nakładu pracy jest piorunujący. Każdy po zjedzeniu prosi o przepis. I, szczerze mówiąc, mówiłam go i zapisywałam już tyle razy na różnych chusteczkach, kawałkach papieru, imejlach, fejsbukach, że moglibyście obudzić mnie w środku nocy, a wyrecytowałabym go jak pacierz w przeddzień Pierwszej Komunii albo art. 148 k.k. ;-)

Jest w tych ziemniakach coś magicznego - znikają błyskawicznie. I naprawdę nieistotne jest, ile kilogramów się "przerobi". Jeśli do stołu zasiadają więcej niż 3 osoby, zazwyczaj na następny dzień nie ma już czego dodać do posiłku :-) Po kilku obiadach, na które ośmieliłam się zrobić tylko kilogram tego specjału (czym zasmuciłam wszem i wobec biesiadników, gdyż nie starczyło na dokładki), nauczyłam się, że nawet podwojenie tej ilości niewiele daje. I nie zdziwiłabym się zbytnio, gdyby któregoś dnia 10 kg również okazało się niewystarczające...

Od razu pragnę zaznaczyć, że danie to można spożywać jako samodzielny posiłek. A jeśli jest dodatkiem, to wydawałoby się słusznym, gdyby reszta obiadu czy kolacji była delikatna w smaku (np. u mnie ziemniaczkom towarzyszyła ostatnio polędwiczka wieprzowa w sosie śmietanowo-cebulowym z rozmarynem). Przesyt w doznaniach mógłby być bowiem zabójczy dla kubków smakowych. Ale co kto woli ;-)


UWAGA: kombinacja przypraw jest w tym daniu dowolna - te, które wymieniam poniżej są tymi, które dodaję zawsze. Oprócz tego można dać to, co w duszy nam gra. Kumin, trochę imbiru czy gałki muszkatołowej, nieco curry, mięty, jeśli nie używamy oliwy czosnkowej, to czosnku. Często zamiast wszystkich przypraw dodaję po prostu mieszanki dedykowanej specjalnie ziemniakom. Tak naprawdę każda jest dobra, byleby była naturalna - na wszelkiej maści jarmarkach albo w sklepach z ekologiczną żywnością z łatwością można taką mieszankę przypraw niewzbogaconą przeróżniastymi "E" dostać.



Co będzie potrzebne?
  • 1,5 kg ziemniaków (małych; najlepiej wczesnych albo młodych; koniecznie mączystych)
  • 2 cebule (duże; ja używam odmiany czosnkowej)
  • 250 g pieczarek
  • 2 łyżki masła
  • 2 łyżki oliwy
  • 150 ml oliwy czosnkowo-bazyliowej
  • 200 g suszonej żurawiny
  • 100 ml wody
  • 1 łyżeczka soli (ilość sugerowana; do smaku)
  • 1 łyżeczka pieprzu (świeżo zmielonego, ilość sugerowana; do smaku)
  • 1 łyżka słodkiej papryki
  • 2 łyżki bazylii
  • 2 łyżki oregano
  • 2 łyżki rozmarynu
  • 2 łyżki ziół prowansalskich
  • szczypta pieprzu kajeńskiego
+ piekarnik, naczynie żaroodporne, patelnia

Jak to zrobić?

Ziemniaki dokładnie myjemy i wkładamy do gęsiarki albo innego naczynia żaroodpornego (jeśli mają brzydką skórkę, obieramy je, a jeśli są zbyt duże, kroimy na kawałki - jeden kawałek nie powinien mieć wymiarów większych niż 3x3 cm). Wsypujemy do nich przyprawy i żurawinę, zalewamy oliwą, wodą i mieszamy.

Wkładamy na około godzinę (tak naprawdę czas jest inny dla każdej partii ziemniaków - musicie sprawdzać, czy są miękkie; czasami pieką się 45 minut, a czasami nawet 70 minut) do piekarnika nagrzanego do 200 stopni (termoobieg) i mieszamy dokładnie drewnianą łyżką co każde 15 minut.

Podczas, gdy ziemniaki pieką się w piekarniku, kroimy w kostkę cebulę i pieczarki. Smażymy je osobno (jedno po drugim albo na dwóch patelniach jednocześnie - cebulę do zrumienienia, pieczarki do momentu odparowania wody), każde na 1 łyżce masła i 1 łyżce oliwy.* Zarówno pieczarki jak i cebulę solimy zaraz po wrzuceniu na patelnię (mała szczypta).
Cebulę na koniec smażenia podsypujemy 1 łyżeczką cukru i pozwalamy jej lekko się skarmelizować (ok. 2 minuty smażenia).

Podsmażone pieczarki i cebulę dodajemy do ziemniaków na ostatnie 15 minut pieczenia. Mieszamy.

Kiedy ziemniaki zmiękną, wyjmujemy i pałaszujemy.

Smacznego!

* Jest też wersja dla leniwych - zakłada ona, że zarówno cebulę, jak i pieczarki wrzucamy do ziemniaków bez smażenia po 20 minutach ich pobytu w piekarniku i pieczemy razem do końca. Wytwarza się wtedy sporo płynu, więc nie powinniśmy dodatkowo podlewać ich wodą. Leniwą wersję robiłam wiele razy, zazwyczaj zamiast pieczarek i żurawiny, dodaję wtedy kiełbasę pokrojoną w kostkę  (całkowicie samodzielne danie - fajnie smakuje z wielkopolskim gzikiem), ale mimo wszystko muszę przyznać, że wersja wymagająca więcej zachodu jest po prostu smaczniejsza.





sobota, 4 lutego 2012

Tiramisu w szklankach


Uwielbiam tiramisu w każdej postaci. Pierwszy raz samodzielnie zrobiłam je w okolicach połowy gimnazjum (więc za kilka miesięcy przypadnie nasza 10 "cynowa" rocznica ;-)) i od tamtej pory przepis ewoluował (czasami mam wrażenie, że poza moją świadomością), by w końcu dojść do stanu, w którym mogę stwierdzić, że jest perfekcyjny. Ta wielka fascynacja włoskim specjałem jest dla mnie kompletnie niezrozumiała, gdyż straszliwie wręcz nie lubię smaku kawy (której w tiramisu jest przecież sporo). Nie lubię też w ogólności kawowych słodyczy. Ale już połączenie kawy z alkoholem zyskuje moją wielką aprobatę. I może dlatego miłość do tego ciasta nigdy nie zardzewiała.

Ale dzisiaj nie o cieście samym w sobie (to innym razem...), a o deserze, który jest jego wersją miniaturową. Pychotą na jeden raz, efektownym zwieńczeniem obiadu, ulubieńcem gości ;-)

UWAGA: dla tych, którzy z przekonania lub strachu nie chcą używać surowych jajek, mogą ubić je na parze albo zamiast nich użyć 250 g śmietany kremówki 36%.

UWAGA nr 2 (dziękuję za pomysł Monik): szczęśliwcy, którzy posiadają ekspres ciśnieniowy, zamiast kawy rozpuszczalnej mogą zaparzyć espresso.


Co będzie potrzebne?
(w zależności od wielkości szklanek: na 3-6 porcji)

  • 500 g serka mascarpone
  • 2 żółtka (albo 250 g śmietany kremówki 36%)
  • 4 łyżki cukru (ilość sugerowana; do smaku)
  • 3 łyżki likieru Cointreau (opcjonalnie)
  • 1 opakowanie biszkoptów Amaretti (gdy akurat ich nie mam, używam okrągłych Lu-Petitków)
  • 2 łyżki kawy rozpuszczalnej (czubate)
  • 1/3 szklanki wrzącej wody
  • 1/4 szklanki rumu (dowolnego, może być również Amaretto)
  • dowolne owoce (świeże, z kompotu lub puszki; pokrojone na kawałki)
  • wiórki startej gorzkiej czekolady lub posiekane migdały (opcjonalnie)


+ 3-6 szklanek (albo kieliszków do wina albo pucharków na lody), miska do ubijania, mikser, salaterka

Jak to zrobić?

2 łyżki kawy zaparzamy 1/4 szklanki wrzątku. Dolewamy alkohol, mieszamy i odstawiamy do wystygnięcia.

Mikserem ubijamy żółtka z cukrem na białą masę (kogel-mogel), po czym w 2 partiach dodajemy mascarpone, za każdym razem dokładnie ubijając. (Dla tych, którzy nie używają jajek: śmietanę ubijamy mikserem, pod koniec dodając cukier, reszta jak w przepisie.)
Ja dodatkowo - w ramach alkoholizowania się ;-) - dodaję do masy z serka mascarpone likier pomarańczowy Cointreau. Dzięki niemu masa nabiera przyjemnego aromatu i jest nieco mniej "zbita", co powoduje, że łatwiej uformować ją w szklance. Może to być oczywiście inny ulubiony likier, byleby pasował smakowo do owoców, których używamy.

Biszkopty w całości maczamy w kawie z alkoholem, po czym układamy na dnie szklanki. Jako drugą wykładamy masę z serka mascarpone. Na nią kładziemy wybrane owoce (najlepiej smakuje ze świeżymi truskawkami, malinami i borówkami, zimą często używam winogron i bananów albo owoców z kompotu lub puszki). 

tak wygląda jedna warstwa
Powtarzamy układanie warstw do wyczerpania masy mascarpone. Wierzch posypujemy startą czekoladą albo posiekanymi migdałami.

Desery przechowujemy w lodówce i podajemy lekko schłodzone. Należy je spożyć w ciągu 2-3 dni.

Smacznego!

PS: czasami, kiedy mam taką ochotę, masę z serka mascarpone dzielę na pół i do jednej połowy dodaję domowy krem czekoladowo-orzechowy. Warstwy mascarpone układam wtedy na zmianę: raz ciemna, raz jasna.




czwartek, 2 lutego 2012

Domowy krem czekoladowo-orzechowy



Słodycz milion razy lepsza od popularnego słodkiego kremu kanapkowego o nazwie na "N", który można kupić w sklepie.
Po spróbowaniu tej wersji zdecydowałam z całą stanowczością, że już NIGDY nie tknę sklepowych specyfików tego rodzaju. Wspaniały smak, w ustach nieśmiały dotyk orzechów skąpanych w czekoladowej rozkoszy... Można zjeść cały słoik i nie będzie dość. Zresztą, sami spróbujcie ;-)

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że koszty zrobienia kremu samodzielnie i kupienia "N" w sklepie są bardzo podobne :-)

Przepis z bloga Pistachio (praktycznie bez modyfikacji, bo jest doskonały).


Co będzie potrzebne?
(na około 1 litr kremu)

  • 40 g migdałów (bez skórki, można zastąpić orzechami laskowymi)
  • 160 g orzechów laskowych (bez skórki)
  • 1 3/4 szklanki (400 ml) mleka pełnotłustego
  • 1/2 szklanki (60 g) mleka w proszku
  • 2 łyżki (40 g) miodu (o neutralnym smaku - ja dodałam domowego golden syrupu)
  • 150 g mlecznej czekolady (40% kakao - użyłam Wedla)
  • 150 g gorzkiej czekolady (60% kakao - użyłam Wedla)
+ malakser, rondelek, dwa garnki do rozpuszczenia czekolady w kąpieli wodnej, piekarnik do podprażenia orzechów, 4 słoiki o pojemności 250 ml albo 2 słoiki o pojemności 500 ml.

Jak to zrobić?

Na samym początku nagrzewamy piekarnik do 150 stopni w trybie "termoobiegu".

Na dużej blasze (najlepiej na papierze do pieczenia) rozkładamy migdały i orzechy laskowe. Wstawiamy do piekarnika i prażymy na lekko złoty kolor (u mnie trwało to mniej więcej 15 minut).

Wyjmujemy orzechy z piekarnika i studzimy. Jeśli używamy orzechów w skórkach, wkładamy je w lnianą ściereczkę i dokładnie skórki z orzechów obcieramy (jest z tym trochę pracy, dlatego tym niecierpliwym i mającym do dyspozycji mniej czasu radzę używać już obranych orzechów - bez problemu można takie dostać w delikatesach i hipermarketach).

Do rondelka wlewamy mleko, dodajemy miód i mleko w proszku. Mieszamy i podgrzewamy do chwili zagotowania. Odstawiamy.

W kąpieli wodnej rozpuszczamy posiekane czekolady (w tym miejscu należy pamiętać, że rondelek z czekoladą nie powinien w żadnym razie dotykać dna rondelka z gotującą się wodą). Mieszamy od czasu do czasu.

W malakserze miksujemy na miazgę migdały i orzechy laskowe. Dodajemy rozpuszczoną czekoladę i gorące mleko z miodem. Miksujemy do dokładnego wymieszania się składników.



Masę przelewamy do wyparzonych słoików. Zostawiamy do wystudzenia i wstawiamy do lodówki do całkowitego stężenia.


Masa po zmiksowaniu jest bardzo rzadka. Po stężeniu konsystencja odpowiada tej nutellowej.

Jeśli drażnią Was wyczuwalne drobinki orzechów, możecie krem przecedzić przez bardzo drobne sitko (zajmuje to ok. 5-10 minut). Osobiście jednak nie radzę tego robić, bo właśnie te kawałeczki orzechów stanowią o doskonałości kremu ;-)

Słoiki z kremem przechowujemy w lodówce. Krem należy spożyć w ciągu 3 tygodni.

Smacznego!





Domowym sposobem aromatyzowana oliwa czosnkowo-bazyliowa



Najlepsza do smażenia. Najlepsza do sałatek. Najlepsza do sosu vinegret. Najlepsza do maczania w niej ciepłego pieczywa :-)
Dobry zamiennik dla masła, gdy chodzi o smarowanie tostów. Smakuje kompletnie inaczej niż te, które kupujemy w sklepie. Po prostu pyszna.


Co będzie potrzebne?
(na 1 litr oliwy)

  • 1 litr oliwy (z pierwszego tłoczenia na zimno - gdy będziemy jej używać również do sałatek)
  • 6 ząbków czosnku (przekrojonych na pół albo na ćwiartki)
  • 10 listków świeżej bazylii (dużych, podartych na 4 części)

+ lejek, sitko, szklana butelka



Jak to zrobić?

Czosnek i bazylię wrzucamy do butelki z oliwą, tak by były w całości nią przykryte (czosnek bez problemu opada na dno, z bazylią są większe problemy, bo czasami nie wszystkie listki chcą utonąć). Jeśli po kilku godzinach spokojnego stania w pozycji pionowej niektóre bazyliowe listki uparcie nie chcą opaść i wystają ponad poziom oliwy, wyławiamy je (nie mogą wystawać - grozi to spleśnieniem całości!).

Odstawiamy w ciemne i chłodne miejsce na 3 doby (raz na dzień wstrząsamy lekko butelką). Z racji tego, że nie posiadam spiżarni, oliwę trzymam na czas "przegryzania" w lodówce.

Po tym czasie odcedzamy czosnek i bazylię.

Smacznego!


środa, 1 lutego 2012

Moje spaghetti aglio, olio e peperoncino



Niewiarygodnie szybkie, niewiarygodnie proste i niewiarygodnie smaczne.
W sam raz dla studentów w sesji ;-) Nie angażuje zbyt mocno ani portfela, ani czasu, ani sił. Powoduje miłe uczucie sytości w żołądku, ale bez męczącego przepełnienia (no chyba, że zjecie cały garnek...)
Zdrowe, można jeść bez mięsa (wersja wegetariańska).

UWAGA: najlepsze na świeżo!!! Aczkolwiek wiele razy było przeze mnie spożywane na dzień następny (odgrzane na patelni podlanej odrobiną wody, dobrym rozwiązaniem jest także mikrofalówka) i oprócz tego, że makaron utracił swoją aldente'owość, wszystko było w porządku :-)

W odpowiedzi na komentarze: owszem, nie jest to klasyczne aglio, olio e peperoncino. Oryginalny przepis wzbogaciłam o boczek, który bardzo lubię, oliwki, pietruszkę i parmezan :-)
Żeby nie było niedomówień - klasyczny przepis zawiera tylko makaron, czosnek, papryczkę i oliwę.
...Ale czyż to nie My tworzymy kuchnię? :-)

Co będzie potrzebne?
(na 5 sporych porcji)

  • 500 g makaronu spaghetti (może być również tagliatelle albo fettuccine)
  • 100 ml domowej oliwy czosnkowo-bazyliowej (albo innej, np. o smaku chilli, samego czosnku, samej bazylii, suszonych pomidorów)
  • 400 g boczku wędzonego (pokrojonego w słupki)
  • 5 ząbków czosnku (średnich, posiekanych)
  • 1 długa papryczka pepperoni (z pestkami, posiekana)
  • 70 g czarnych oliwek (wydrylowanych, pokrojonych w plasterki)
  • natka pietruszki (świeża, posiekana)
  • 40 g parmezanu (lub innego twardego, ostrego sera startego na najmniejszych oczkach)
  • sól
  • pieprz

+ patelnia, garnek

Jak to zrobić?

Wlewamy do dużego garnka zimną wodę, solimy. Czekamy aż się zagotuje, po czym wrzucamy makaron i gotujemy aż będzie al dente. Odcedzamy i wrzucamy z powrotem do tego samego garnka.

W międzyczasie kroimy boczek i wrzucamy go na patelnię BEZ tłuszczu. Co jakiś czas mieszamy.

Kiedy boczek skwierczy na patelni, siekamy czosnek, papryczkę, pietruszkę i kroimy oliwki.

Po zdjęciu boczku z patelni wylewamy tłuszcz, który się z niego wytopił i wlewamy na patelnię oliwę czosnkowo-bazyliową. Wrzucamy czosnek i papryczkę i podsmażamy na małym ogniu przez ok. 2 minuty, uważając by czosnek się nie spalił. Dorzucamy oliwki i smażymy jeszcze przez pół minuty.

Boczek, oliwę z czosnkiem, papryczką i oliwkami, a także pietruszkę wrzucamy do makaronu, doprawiamy do smaku solą i pieprzem i dokładnie mieszamy.

Wykładamy na talerze i posypujemy parmezanem (niekoniecznie, danie jest pyszne i bez sera).

Smacznego!